Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

zapominał, wydawał rozkazy z krwią najzimniejszą, jakby dowódzca w bojach posiwiały, a jednak znajdował się w stanie takiego rozdrażnienia nerwowego, jak ktoś pjany lub mający wpaść w obłąd.
Wśród tego chaosu, wśród ogłuszającego huku dział, gęstych chmur dymu, bomb nieprzyjacielskich padających co chwila, to na człowieka, to na konia; z pomiędzy owych żołnierzy uwijających się z pośpiechem gorączkowym, z czołem potem zroszonym; w głowie Tonszyna powstawał i tworzył się świat odrębny i dziwnie fantastyczny, a napełniający go nieznaną dotąd rozkoszą. W tym śnie na jawie, armaty nieprzyjacielskie wydawały mu się olbrzymiemi fajkami, z których ktoś niewidzialny wypuszczał kłęby dymu.
— Oho! już tamten faję zapalił — mówił półgłosem sam do siebie, na widok nowego słupa dymu białawego, który wiatr unosił. — Złapmy kulę Francuzowi i odeślijmy mu ją nazad.
— Co rozkaże Wasza Miłość? — spytał kanonier stojący obok kapitana, nie dosłyszawszy dokładnie jego szeptu.
— Nic! nic! — machnął ręką wymijająco. — Idź do nich! idź nasza Matuszka! — dodał wskazując na działo największego kalibru, a bardzo starożytne, które stało ostatnie w szeregu, i zostało nazwane przez Tonszyna Matuszką. — Przemów do nich, jak to ty jedna umiesz!...
Francuzi wydawali mu się olbrzymiem mrowiskiem, rozsypującem się w koło dział. Piękny, rosły kanonier, trochę podchmielony, który obsługiwał drugie działo od przodu, przedstawiał w Tonszyna świecie fantastycznym,