Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.
VIII.

Przechodziły resztki piechoty z najwyższem pospiechem. Furgony już przejechały, już nie było na moście tak wielkiego ścisku, nareszcie przeszedł ostatni bataljon wojska. Jedynie szwadron huzarów, pod komendą Denissowa, nie mógł dostrzedz kolumn nieprzyjacielskich, które ci, co stali na pagórkach, tak po jednej, jak po drugiej stronie, widzieli najdokładniej. Huzarzy, stojąc w wąwozie, dość stromym pagórkiem mieli zakryty widnokrąg. Na pierwszy plan, roztoczył się step nagi, porosły gdzie niegdzie kępkami mchu i niskiemi krzewami leśnemi.
Nagle na drogi zakręcie, ukazała się wprost przed nimi artylerja i obce mundury. Byli to Francuzi. Oficerowie i żołnierze ze szwadronu Denissowa, usiłowali na pozór rozmawiać o tem i owem, całkiem obojętnie, rozglądając się w koło od niechcenia. Każdy z nich jednak myślał o tem wyłącznie, co przygotowywało się tam za górą? Badali oni mimowolnie, z uwagą wytężoną, plamy czarne, rysujące się w dali, na tle nieba. Wiedzieli doskonale, że te ruchome czarne punkty, to... nieprzyjaciel.
Po objedzie wyjaśniło się niebo najzupełniej. Słońce przed zachodem zsyłało ziemi swoje blaski najcudowniejsze. Nad Dunajem i w górach ciemnych, które rozsiadły się nad jego brzegami, panował spokój niczem nie zmącony, jak zwykle bywa pod wieczór cichy a pogodny. Tylko kiedy niekiedy, przerwał tę błogą ciszę odgłos trąbki, wygrywającej pobudkę w obozie nieprzy-