Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

tak stać wiecznie, z rękami założonemi?... Zobaczysz, że każą nam cofnąć się bez jednego wystrzału.
— Djabli nadali takie miłe położenie — mruknął przez zęby Denissow. — Ah! to ty, Rostow — zawołał weselej, zobaczywszy twarz rozradowaną młodego chłopaka. — Jakbyś był na balu, co?
Rzeczywiście Rostow czuł się w tej chwili szczęśliwym najzupełniej. Na moście ukazał się jenerał dywizji. Denissow pomknął ku niemu.
— Ekscellencjo, pozwólcie nam tych tam zaatakować! Jak wpadniemy na nich znienacka, przewrócą koziołka, ręczę za to słowem oficerskiem.
— Tylko tego brakowało! — jenerał podniósł brwi w górę, jakby chciał spędzić z czoła muchę uprzykrzoną. — Po co w ogóle stoicie tu dotąd? przednie poczty cofają się. Odprowadzić nazad szwadron.
Pierwszy i drugi szwadron przeszedł przez most napowrót, oddalając się tym sposobem, od miejsca, gdzie padały pociski nieprzyjacielskie. Udali się na wzgórze, nie straciwszy ani jednego człowieka. Ostatnia sotnia kozaków, opuściła również brzeg rzeki przeciwległy.
Pułkownik Karol Bogdanicz zbliżył się do szwadronu Denissowa, jadąc dalej stępą. Ocierał się prawie o konia Rostowa, nie troszcząc się wcale o podwładnego, którego zobaczył po raz pierwszy, od owej sprzeczki spowodowanej kradzieżą Teljanina. Rostow, na swojem tak jeszcze podrzędnem stanowisku, czuł się w mocy tego człowieka, zdanym na jego łaskę i niełaskę. I do tego poczuwał się w chwili obecnej, że zawinił w obec pułkownika. Jakaś siła niezależna od jego woli, przy-