Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

stęchłego i spleśniałego, ci zaś, którzy byli najbardziej osłabieni, patrzali z zajęciem naiwnem, ale spokojnem, na wózek pocztowy, mijający ich galopem.
Książę Andrzej kazał zatrzymać się swojemu woźnicy, i spytał żołnierzy, kiedy zostali ranieni.
— Przedwczoraj, podczas bitwy nad Dunajem — odpowiedział z nich jeden. Andrzej wydobył z sakiewki trzy imperjały, i te im podał.
— Dla wszystkich — przemówił do oficera, prowadzącego konwój, dodając tonem łagodnym. — Starajcie się wyleczyć jak najprędzej, moi kochani. Roboty będziemy jeszcze dość mieli. Potrzeba nam takich jak wy zuchów.
— A jakie tam wiadomości, panie adjutancie? — podchwycił oficer od konwoju, szczęśliwy, że może do kogoś przemówić.
— Dobrze! jedź! — krzyknął Andrzej na woźnicę.
Noc już zapadła, gdy Bołkoński wjeżdżał do Berna, i zobaczył się otoczonym wysokiemi kamienicami, magazynami wspaniale oświetlonemi, płonącemi po ulicach rewerberami i mnóstwem pięknych ekwipażów, toczących się po bruku. Znalazł się w owej atmosferze ożywionej wielkiego miasta, tak ponętnej dla wojskowego, który przybywał prosto z obozu. Mimo szybkiej jazdy i nocy bezsennej, czuł się jeszcze bardziej podnieconym, niż wczoraj. Gdy zbliżał się do pałacu, oczy błyszczały mu gorączkowo, a myśli napływały do głowy, z jasnością nadnaturalną. Wszystkie szczegóły bitwy stoczonej, przeszedłszy niby przez retortę, streszczały się w jego myśli układając się w zwięzły raport, z którym chciał wy-