Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

adjutantem. — „Bitwa wygrana, wyda się czemś łatwem, prostą zabawką, im, którzy w życiu swojem prochu nie powąchali!” — Oto co pomyślał, wchodząc do gabinetu umyślnie z przesadzoną opieszałością i jakby od niechcenia. To wewnętrzne rozdrażnienie, spotęgował jeszcze widok ministra. Wysoki ten dygnitarz siedział przy biurku, pomiędzy dwoma świecami, z głową łysą, pokrytą nader skąpo włosami siwemi i spuszczoną nad jakiemiś papierami. Przeglądał je, odczytywał, robił na boku notatki, ignorując najzupełniej obecność kurjera rosyjskiego.
— Proszę to wziąć — pan minister podał kilka dokumentów swojemu adjutantowi, nie zwracając wcale uwagi na Andrzeja.
— Czy rzeczywiście — pomyślał Bołkoński — armja Kotuzowa, tyle go obchodzi, co śnieg przeszłoroczny, czy tylko chciałby mi oczy zamydlić, bym w to na ślepo uwierzył?
Poskładał i uporządkował ze starannością drobiazgową papiery po biurku rozrzucone. Wtedy dopiero podniósł głowę i raczył pokazać księciu Andrzejowi twarz pełną inteligencji, z wyrazem energicznym i znamionującym wytrwałość we wszystkiem. Skoro jednak zwrócił się ku Andrzejowi, nadał swojej fizjognomji ów wyraz zdawkowy, pospolity, uśmiechnięty bezmyślnie, prawie głupkowato, zwykły u człowieka przyjmującego co dzień niezliczony zastęp proszących.
— Od jenerała Kotuzowa?... Cóż? spodziewam się, że z dobrą nowiną?... Potyczka z Mortier’em... Zwycięstwo... Czas był na to, i wielki!...