Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

piał, usłyszawszy rozkaz Kotuzowa, żeby ich naprzód wysunąć. Był najpewniejszy, że przed nim jest mnóstwo wojska, nieprzyjaciel zaś oddalony od nich przynajmniej o dziesięć wiorst. On bo widział li przed sobą przestrzeń zupełnie pustą, która zdawała się lekko zniżać i którą osłaniała mgła gęsta. Książę Andrzej powrócił natychmiast z raportem do wodza naczelnego, którego zastał w tem samem miejscu. Starzec siedział ciężko na koniu, zgjęty we dwoje, znużony i osłabiony. Wojsko stanęło, a żołnierze poustawiali broń w kozły.
— Dobrze, dobrze — rzekł krótko, raport wysłuchawszy.
Zwrócił się do Austrjaka, który z zegarkiem w ręce, zapewniał uroczyście, że czas najwyższy maszerować dalej, skoro wszystkie kolumny od lewego skrzydła, zeszły już z góry na dół.
— Nic nas nie nagli, ekscellencjo — Kotuzow bąknął, ziewnąwszy szeroko. — Mamy na to dość czasu...
W tej samej chwili usłyszeli po za sobą okrzyki wojska, które odpowiadały na pozdrowienie głosów pojedynczych. Te głosy zdawały się szybko przybliżać ku kolumnom stojącym na przedzie. Gdy z kolei zaczęli krzyczeć „hurra“, żołnierze z pułku przed którym stał właśnie Kotuzow, cofnął się tenże o kilka kroków, marszcząc brwi. Na drodze z Pratzen, pędziła galopem garstka jeźdźców w mundurach barw najrozmaitszych, z których dwóch wysunęło się trochę naprzód od reszty. Jeden w mundurze czarnym, z białym pióropuszem, siedział na koniu bułanym; drugi, w mundurze białym, miał pod siodłem konia karego. Byli to dwaj monarchowie ze swoją świtą. Kotuzow z nienaturalną uniżonością pod-