Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

Niepodobna, niepodobna! żeby nas tak na głowę pobito! Trzeba wyprzedzić tę zgraję uciekających! wyprzedzić czem prędzej!
Zupełna przegrana nie mogła mu się w głowie pomieścić, mimo że widział na wzgórzu w Pratzen baterję dział i wojsko francuzkie, w tem właśnie miejscu, gdzie mu kazano szukać cara lub wodza naczelnego.





XVIII.

W okolicy wsi Pratzen, Rostow nie mógł dopatrzeć żadnego z dowódzców. Widział jedynie tłum w rozsypce, zmykający co tchu! Na gościńcu murowanym defilowali przed nim żołnierze rosyjscy i austryjaccy, wszelkiej broni. Jedni ranni, drudzy, którym nic nie brakowało. Ci ma się rozumieć, uciekali jeszcze raźniej. Mijały go w pędzie szalonym karety, powozy i wózki najrozmaitsze. Cały ten tłum brzęczał niby rój szerszeni, tłoczył się jeden przez drugiego, mięszając krzyki przeraźliwe, jęki i złorzeczenia, z hukiem ponurym bomb wyrzucanych bez ustanku z dział francuzkich, które stały dotąd na wyżynie w Pratzen.
— Gdzie car? Gdzie Kotuzow? — pytał daremnie na chybił trafił, nie odbierając znikąd odpowiedzi.
Schwycił wreszcie za kołnierz jakiegoś żołnierza, zmuszając do wysłuchania słów jego.