Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

przybyłymi, twarzyczka jej pozostała wielce zmienioną. Strój elegancki, podnosił raczej i uwydatniał jej mizerność. Panna Bourrienne ze swojej strony wzięła na siebie co miała najlepszego i rzeczywiście wyglądała zachwycająco.
— Jakto? Czy księżniczka nie myśli zmienić ubrania codziennego? — wtrąciła od niechcenia. — Ci panowie zejdą niebawem do salonu i trzeba będzie pójść do nich. Może bym mogła w czem dopomódz?
Mała księżna zadzwoniła natychmiast na Marji garderobianą i zaczęła przyglądać z wesołym śmiechem suknie siostry mężowskiej. Marja wstydziła się sama przed sobą wzruszenia, którego nie mogła opanować i zła była na swoje towarzyszki, że uważały to za coś zupełnie naturalnego. Ona widziała w tem ubliżenie niejako swojej własnej godności. Wyrzucać im to, znaczyło by tyle, co zdradzić się z wewnętrznemi uczuciami; gdyby zaś odmówiła i nie chciała przebrać się, byłaby się naraziła na rozmaite żarciki i przycinki. Oblała się rumieńcem, zagasł blask nadziemski w jej pięknych oczach, na twarz wystąpiły krwiste plamy i jako ofiara na wszystko zrezygnowana, oddała się w ręce bratowej i panny Bourrienne, które teraz zajęły się tem gorliwie, aby ją zrobić koniecznie ładniejszą. Biedaczka była tak brzydką, że ani w myśli żadnej nie postało z nią rywalizować, lub być o nią zazdrosną. Dokładały też wszelkich starań, aby uczynić ją przynajmniej znośną, w tej wierze naiwnej kobiet światowych, że strój piękny, dodaje wdzięków choćby najbrzydszej.
— Doprawdy, Maryneczko, w tej sukni ci nie do