Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczęły obie na wyścigi śmiać się i szczebiotać jak wesołe ptaszęta.
— Proszę was, zostawcie mnie!
W głosie Marji było tyle powagi, tyle melancholji, że naraz ustały śmiechy i szczebiot wesoły. Zrozumiały po wyrazie błagalnym tych oczów pięknych i promienistych że daremne by były wszelkie ich usiłowania.
— Zmień przynajmniej fryzurę Maryneczko. Mówiłam — tu księżna zwróciła się do panny Bourrienne — że Marynia ma rodzaj fizjognomji, do której nie nadaje się wysoka fryzura, ale to najzupełniej nie! Na miły Bóg! uczesz się inaczej.
— Zostawcie mnie, idźcie sobie! Wszystko to jest mi najzupełniej obojętne!
Jej towarzyszki musiały to w końcu zrozumieć. Wystrojona w ten sposób Marja była brzydszą niż kiedykolwiek, znane im jednak było, to spojrzenie głębokie a smutne, które okazywało u niej przedsięwzięcie stałe i niezmienne.
— Przebierz się inaczej, moja najdroższa! — przemówiła jeszcze na wychodnem mała księżna, ściskając ją czule. Marja jednak pozostała milczącą i niewzruszoną.
Odeszły. Skoro została samą, Marja ani spojrzała w zwierciadło, ani jej w myśli postało, zmienić suknię i uczesanie. Zamyśliła się o przyszłym mężu, o tej istocie silnej fizycznie i moralnie, obdarzonej jakimś czarem nieokreślonym. Ten pan przyszły i małżonek, miał ją przenieść w świat swój, którego ona dotąd nie znała. Ów świat musiał być czemś zupełnie odrębnem, pełnem szczęścia i nadziemskich zachwytów. Pomyślała i o przy-