Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

wiedź musisz dać wprost księciu Bazylemu. Wiem z góry, że zaczniesz się modlić! Nie przeszkadzam ci i nie zabraniam tego bynajmniej... Lepiej byś może zrobiła gdybyś zastanowiła się sama i nie wzywała niczyjej pomocy... Zrobisz zresztą jak zechcesz... Tylko po godzinie żądam kategorycznego „tak“ albo „nie“... „Tak“ lub „nie!“ — powtórzył głośno kilka razy, gdy córka oddalała się krokiem omdlewającym, zaledwie wlokąc nogi za sobą. Czuła, że los jej ma się rozstrzygnąć za godzinę, na dolę lub niedolę życia całego!
Ojca aluzja co do Amelji spiorunowała ją rzeczywiście. Nie mogła przypuścić, żeby Francuzka dopuściła się takiej zdrady haniebnej i była tak fałszywą w obec niej, Marji, obsypującej sierotę bez dachu, bez przytułku, tysiącznemi dobrodziejstwami. Nie była w stanie myśleć o tem z krwią zimną. Wzburzona, nieprzytomna, zamiast pójść prosto do siebie, zboczyła do ogrodu zimowego, aby tam przejść się cokolwiek i odzyskać równowagę. Uderzył ją naraz głos tak znany, Amelji. Stanęła jak wryta. Oczy podniósłszy, zobaczyła o dwa kroki przed sobą, Anatola trzymającego w objęciu Francuzkę i szepcącego jej coś do ucha. Na twarzy Anatola malowały się żądze namiętne, które nim miotały. Zwrócił się ku księżniczce jak nieprzytomny, z wzrokiem błędnym i zamglonym, z ustami gniewnie zaciśniętemi, zapominając nawet wypuścić z ramion Francuzkę. Zdawał się mówić:
— Któż tam znowu? I czemu mi wlazł w drogę?
Marja skamieniała na razie, nie będąc w stanie ruszyć się z miejsca. Patrzyła na nich, nie umiejąc sobie zdać sprawy z tego co widziała. Amelja krzyknąwszy