Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

przeraźliwie, wyśliznęła się z objęć przyciskających ją, i uciekła jak sarna spłoszona. Jeden Anatol nie stracił rezonu. Ten oprzytomniawszy, ukłonił się księżniczce z miną fanfarona i pewny siebie jak zawsze, uśmiechnął się wzruszając miłosiernie ramionami, poczem z krwią najzimniejszą, krokiem wolnym, odszedł do swego pokoju.
W godzinę później, Tykon wszedł do księżniczki, zapowiedzieć, że ojciec czeka na nią w swoim gabinecie. Zastał Marję w jej pracowni, na sofce. U jej kolan klęczała Francuzka rozszlochana. Księżniczka głaskała ją pieszczotliwie po włosach i twarzy łzami zlanej. Słodkie oczy Marji, odnalazły w tej chwili swój blask łagodny, i swoją piękność nadziemską.
— Nie, nie księżniczko!... jestem na wieki zgubiona! Musisz mną pogardzać i mnie nienawidzieć...
— Dla czego? Kocham cię przeciwnie, więcej niż kiedykolwiek Amelko, i uczynię dla ciebie co tylko będzie w mojej mocy... Uspokójże się kochanko!... Idę teraz do mego ojca...
Książę Bazyli siedział w wielkim karle, z nogami skrzyżowanemi, z tabakierką złotą w ręce, udając niesłychane rozczulenie. Zobaczywszy na progu Marję, zażył czemprędzej szczyptę tabaki i zerwawszy się na równe nogi, pochwycił ją za obie ręce:
— Ah! moja droga, moja anielska księżniczko! los mego syna w twoich dłoniach spoczywa! Moja słodka Maryniu! kochałem cię zawsze jakby własna córkę! — Odwrócił się, aby obetrzeć łzy nieznacznie, które rzeczywiście potrafił sztucznie z ócz wycisnąć.
— Prr!... prr!... — Bołkoński machnął ręką niecier-