Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

przyjemności, nie chciałem go!... A ten człowiek zna prawdę i mógłby mnie udzielić tejże.
Starzec, gdy pozbierał swoje manatki, zwrócił się ku niemu, pytając tonem grzecznym, ale zupełnie obojętnym:
— W którą stronę udajesz się panie hrabio?
— Dążę wprost do Petersburga — Piotr odpowiedział z pewnem wahaniem — i... dziękuję panu całem sercem! Podzielam pańskie zdanie najzupełniej. Nie myśl pan jednak, żebym był tak do gruntu złym. Radbym był szczerze być takim, jakimbyś pan mnie chciał widzieć, nigdy mi atoli nikt do tego nie dopomógł!.. Czuję się winnym!... Pomóż mi pan, naucz co mam czynić, a może kiedyś...
Głos mu się złamał, stłumiony głuchem łkaniem.
Wolny murarz milczał przez dłuższą chwilę. Namyślał się i rozważał.
— Bóg jeden, może ci dopomódz skutecznie panie hrabio. O ile będzie to możebnem ze strony naszego stowarzyszenia, nie omieszka ono również pospieszyć ci na ratunek. Skoro udajesz się do Petersburga, oddaj to pismo hrabiemu Wilarskiemu (wyjął z pularesu dużą ćwiartkę papieru i na niej napisał słów kilka). Teraz chciej przyjąć jeszcze jedną radę. Poświęć hrabio pierwsze dni twojego pobytu w Petersburgu, na rozmyślanie w samotności i na wejście niejako w samego siebie. Nie daj się wciągnąć pod żadnym względem, w wir twojego życia przeszłego. Żegnam cię panie hrabio. Życzę szczęśliwej podróży i powodzenia w zamysłach — dodał, widząc wracającego swojego starego sługę.