Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

wiedzieć panie hrabio, nie jako przyszły członek naszego stowarzyszenia, ale całkiem szczerze, jak przystało na człowieka honorowego: czy wyrzekłeś się twoich przeszłych zasad? Czy obecnie wierzysz w Boga?
Piotr zastanowił się, a po chwili odrzucił z naciskiem:
— Tak, wierzę w Boga.
— Jedźmy zatem. Mój powóz jest na pańskie rozkazy.
Wilarski milczał przez całą drogę. Na pytanie Piotra, co będzie robił i na co każą mu odpowiadać, nadmienił tylko, że bracia starsi i godniejsi, wybadają nowego adepta. Powinien zaś mówić zawsze szczerą prawdę.
Weszli w bramę obszernego budynku, w którym znajdowała się loża massońska. Następnie zaczęli wstępować po schodach ciemnych i zatrzymali się w przedpokoju słabo oświetlonym. Tu zrzucili z siebie futra i przeszli do pokoju obok. Ukazał się na progu jakiś człowiek dziwacznie ubrany. Wilarski szepnął mu do ucha słów kilka w języku francuzkim Otworzył potem małą szafkę, pełną ubiorów, nie znanych dotąd Piotrowi, wyjął z niej chustkę i zawiązał nią oczy Piotrowi. Gdy wiązał chustkę z tyłu głowy, kilka włosów zaplątało się w ów węzeł. Pociągnął Piotra ku sobie, ucałował, wziął za rękę i poprowadził dalej. Grubas szedł za przewodnikiem, zniecierpliwiony i zmordowany zawiąską, która go ciągnęła z tyłu za włosy nieznośnie. Zwiesił głowę i ręce, uśmiechał się nieśmiało idąc krokiem chwiejnym i niepewnym.
— Cokolwiek się stanie — przemówił po chwili Wilarski — znieś to mężnie i bez wahania, jeżeliś zdecydowany do nas należeć — Piotr skinął głową potaku-