Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

jąco. — Skoro usłyszysz pukanie do drzwi, wolno ci zdjąć z ócz przepaskę. Bądź odważnym i miej nadzieję... — wyszedł uścisnąwszy Piotrowi dłoń po bratersku.
Skoro uczuł się samotnym, Piotr wyprostował się i mimowolnie sięgnął ręką, aby zdjąć przepaskę. Spuścił ją jednak natychmiast. Pięć minut, które zbiegły w przykrem oczekiwaniu, zdały mu się kilkoma godzinami. Nogi uginały się pod nim, ręce sztywniały; czuł się niesłychanie znużonym, doświadczając przy tem wrażeń najrozmaitszych. Lękał się tego, co miało nastąpić, a jeszcze bardziej bał się, żeby mu nie zabrakło odwagi. Ciekawość jego była mocno podnieconą. Co go jednak pocieszało w tej całej zgryzocie, to pewność, że wejdzie nareszcie na drogę odrodzenia i że stawia pierwsze kroki, do owego życia czynnego i pełnego cnót wzniosłych, które odtąd zamierzał prowadzić. Marzył o tem bezustanku, odkąd spotkał się w drodze z nieznajomym. Zastukano do drzwi gwałtownie. Zdjął przepaskę i spojrzał dokoła. Pokój tonął w pomroku. Migotała jedynie słabem światełkiem, lampka ustawiona w jakimś białym przedmiocie, na stole przykrytym czarnem suknem. Obok leżała księga księga otwarta. Była to Ewangielja, ten zaś biały przedmiot, był trupią czaszką z wyszczerzonemi zębami i głębokiemi dołami ocznemi. Po przeczytaniu pierwszego wiersza: — „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, a Bogiem było Słowo“ — z Ewangielji św. Jana, obszedł stół w około i zobaczył trumnę otwartą, pełną ludzkich kości. Nie zdziwiło go to wcale, spodziewał się bowiem jeszcze czegoś gorszego, bardziej niezwykłego i straszniejszego. Trupia czaszka, trumna,