Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

piersi szerokiej, muskularnej, zupełnie od strony serca obnażonej, Wilarski trzymał miecz obosieczny. Piotr postępował krokiem chwiejnym i niepewnym, z jedną nogą w symbolicznym pantoflu massońskim. Przeszli w ten sposób przez kilka korytarzów, skręcając to w lewo, to w prawo. Zatrzymali się wreszcie przed drzwiami loży. Wilarski zakaszlał. Odpowiedziano mu wrzawą niesłychaną i stukiem młotków. Otworzyły się drzwi przed nimi. Jakiś niski głos basowy, spytał Piotra (miał on dotąd oczy zawiązane) kim jest, skąd przychodzi i gdzie się rodził? Następnie poprowadzono go dalej, mówiąc przez całą drogę, alegorycznie, o trudach i trudnościach w jego podróży, w świętej przyjaźni o Wielkim Budowniczym Wszechświata i męstwie potrzebnem w niebezpieczeństwie i w pracach przedsięwziętych. Zauważył że nazywano go coraz inaczej. Jako to: „Ten który szuka“. „Ten który cierpi“. „Ten który żąda“. A za każdym razem miecze i młotki odzywały się dźwiękiem odmiennym. Podczas gdy go tak oprowadzono, powstała żywa sprzeczka pomiędzy jego przewodnikami. Słyszał ich rozmowę przyciszoną. Jeden z nich upierał się, żeby Piotra poprowadzono przez pewien kobierzec. Położono mu następnie rękę prawą na przedmiocie, którego nie mógł widzieć, a dłonią lewą kazano mu przycisnąć do serca kompas. W tej pozycji musiał powtarzać raz po raz, przysięgę uroczystą, na bezwzględne posłuszeństwo prawom zakonu. Pogaszono świece, zapalając w misie cynowej spirytus, co Piotr poznał po silnym zapachu alkoholicznym. Zapowiedziano mu, że ujrzy „małe światło“. Zdjęto mu z ócz przepaskę i zobaczył przed sobą w