Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

— To szpada Fryderyka Wielkiego, którą ja... — nie dokończyła, wpadł jej bowiem w słowo Hipcio powtarzając po raz trzeci:
— Król pruski... — i umilkł.
Skrzywiła się panna Scherer na ten koncept niesmaczny, a Mortemart najserdeczniejszy księcia Hipolita, spytał go szorstko:
— Cóż ci znowu stało się mój drogi, z tym wiecznym „królem pruskim?“
— Oh, nic zupełnie — bąknął Hipcio od niechcenia. — Chciałem powiedzieć po prostu, że nie potrzebnie wojujemy w obronie króla pruskiego. — Pieścił się od dawna z tym żarcikiem, który słyszał w Wiedniu, starając się zaraz na początku wieczora, przyczepić go gdziekolwiek.
Borys uśmiechnął się ostrożnie, w taki sposób nieokreślony, żeby można przypuścić, albo że drwi z tego, albo też, że podziela to zdanie.
— Bardzo złośliwy twój koncept książę kochany... dowcipny, ale wielce niesprawiedliwy — Anna Pawłówna pogroziła mu palcem. — Nie wojujemy wcale w sprawie króla pruskiego, bądź o tem raz na zawsze przekonany, idzie nam tu jedynie o uczciwe i dobre zasady. Ah, jaki z ciebie książę człowiek złośliwy.
Rozmowę prowadzono dalej o polityce. Ożywiła się ona wielce, gdy zaczęto rozprawiać w kwestji nagród rozdanych.
— Wszak N. N. dostał roku zeszłego tabakierkę złotą z miniaturą? — Zauważył Schittrow. — Dla czegożby S. S. nie mógł dostać takiej samej?