Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

najzupełniej obojętnem. Przymknął oczy i przesunął dłoń po czole, jakby chciał spędzić ztamtąd myśl uprzykrzoną i zapomnieć o tem wszystkiem co przed chwilą przeczytał. Wytężył słuch, aby usłyszeć co się dzieje w dziecka pokoju. Zdało mu się, że słyszy tam hałas niezwykły. W trwodze śmiertelnej, czy nie pogorszył się stan synka chorego, podczas jego czytania, zbliżył się do drzwi na palcach cichuteńko. Gdy wszedł, znowu bujna i podniecona gorączkowo wyobraźnia, kazała mu dostrzedz w twarzy piastunki okropne przerażenie, jakby chciała ukryć coś przed nim. Przestraszyła go również nieobecność Marji w dziecka pokoju.
— Mój drogi! — szepnęła siostra po za jego plecami. Po nocach bezsennych doświadcza się częstokroć rodzaju halucynacji. Widzi się i słyszy nieledwie to, o czem innym nie przyśniło się nawet. W tych słowach najniewinniejszych, wymówionych głosem przyciszonym odczuł coś strasznego, wezwanie rozpaczliwe, przygotowujące go na śmierć dziecka, która zresztą była dość prawdopodobną.
— Wszystko skończone! — pomyślał, a na czoło wystąpił mu pot zimny i kroplisty. Zbliżył się do kolebki przekonany najmocniej, że ją zastanie próżną, że piastunka chowa przed nim dziecko nieżywe... Rozsunął firanki a wzrok jego zamglony strachem piekielnym nie mógł zrazu niczego rozróżnić w pomroku. Zobaczył nareszcie małego chłopczynę. Spał smaczno, poruszając przez sen usteczkami, jakby ssał pierś mamki. Twarzyczkę miał różową, oddech równy i lekki.
Uradowany i całkiem uspokojony, pochylił się nad