Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

drzej, doświadczający widocznie tego samego uczucia niemiłego. — Dotąd jestem tu tylko jak na popasie, zupełnie jeszcze nie urządzony, jak sam widzisz. Przybyłem jedynie na krótką inspekcją, aby rzucić okiem na to i na owo. Wracam dziś wieczór do Łysych Gór. Jedź ze mną. Przedstawię cię mojej siostrze... Zresztą, znasz ją, nieprawdaż? — mówił dalej bezmyślnie, aby coś powiedzieć temu przyjacielowi, z którym obecnie nic go więcej nie łączyło, żadna myśl, żadne wspólne pragnienie. — Wyjedziemy zaraz po obiedzie... a teraz pójdź oglądnąć ze mną, moje nowe gospodarstwo.
Wyszli mówiąc odtąd jedynie o polityce i sprawach bieżących, niby ludzie zupełnie obcy sobie i obojętni jeden dla drugiego. Pokazując gościowi i robiąc mu niejako honory, swoich nowych budowli, ożywił się był cokolwiek książę Andrzej, jakby te rzeczy budziły w nim jednak pewny interes. Naraz zatrzymał się w pół drogi, na jednem z rusztowań, nie dokończył frazesu, którym coś Piotrowi tłumaczył, machnął ręką i rzekł z dziwnem zniechęceniem:
— Ot! idźmy lepiej na objad. Wtem wszystkiem nie ma nic a nic zajmującego.
Podczas objadu, rozmowa ich zeszła przypadkiem na temat ożenienia Piotra z Heleną Kurakin.
— Byłem mocno zdziwiony, tą nowiną — wtrącił Andrzej.
Piotr zmieszał się, poczerwieniał i dodał pospiesznie:
— Opowiem ci kiedyś szczegółowo, jak się to wszystko stało. Ale to skończone i na zawsze!
— Na zawsze? „Zawsze“ nie istnieje mój drogi.