Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

módz mu oświecić i podnieść go z upadku moralnego. Wiedział jednak i o tem, że za pierwszem jego słowem Andrzej jakimś zjadliwym sarkazmem, wywróci do góry nogami wszystkie jego wzniosłe teorje. Bał się więc zaczynać, aby nie wystawić na pośmiewisko świętej arki, mieszczącej w sobie jego wyznanie wiary niezachwianej.
— Skąd bierzesz myśli podobne? — przemówił nagle, pochylając głowę na wzór byka, który gotuje się nadziać kogoś na rogi. — Nie masz prawa do tego!
— Do czego nie mam prawa? — spytał Andrzej zdziwiony.
— Myśleć w ten sposób o życiu, o przeznaczeniu człowieka. I ja tak samo osądzałem wszystko, a czy wiesz, co mnie wyrwało z rozpaczliwej niewiary? Massonerja! Nie uśmiechaj się, nie bierz tego za przedmiot do drwinek. I ja z razu uważałem ją za sektę religijną, która wszystko zasadza na czczych ceremoniach. Tymczasem przekonałem się, że jest ona wcieleniem niejako tego, co jest w człowieku najwznioślejszem i wiecznotrwałem...
Zaczął mu Piotr tłumaczyć, że massonerja, jak on ją pojął, jest prawdziwą nauką chrześcijańską, uwolnioną od pętów socjalno-religijnych. Jest ona uosobistnieniem szczytnych zasad równości, braterstwa i miłosierdzia.
— Nasze wzniosłe stowarzyszenie — kończył Piotr z zapałem — zrozumiało jedynie prawdziwy cel życia naszego na ziemi. Reszta jest prostą ułudą, błędnym ognikiem, wiodącym nas na bezdroża. Po za massonerją i jej zasadami, wszystko jest kłamstwem i nieprawością do tego stopnia, że po za nią, nie pozostaje rzeczywiście nic innego, człowiekowi zacnemu i pełnemu inteligencji,