Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

Wiedzieli oni z doświadczenia własnego, ile im przyniesie do kieszeni taka uczta, mająca kosztować kilka tysięcy rubli.
— Pamiętaj tylko! nie zapomnij o grzebykach kogucich w zupie żółwiej — przykazywał hrabia kuchmistrzowi.
— Potrzeba zatem trzech dań zimnych? — spytał kuchmistrz.
— Prawie niepodobna żeby było mniej — odpowiedział hrabia po chwili namysłu.
— Kupi się zapewne największe szterlety? — wtrącił z kolei marszałek.
— Naturalnie!... Zresztą cena jedna, czy małych, czy dużych, a dużemi zaimponujemy przynajmniej naszym gościom... Ah! Boże! Boże! zapomniałem na śmierć o drugiem daniu! Co się dzieje z tą moją biedną głową? O wielkie nieba!
— A skąd jaśnie pan każe wziąć kwiaty?
— Mitenka! Mitenka! — hrabia skinął na swego rządcę, którego trzymał przy sobie dla pomocy. — Jedź galopem do mojej „Daszy“ i nakaż ogrodnikowi Maksymowi, żeby zebrał ile się da chłopów „za pańszczyznę“, i niech mi tu przyszle całą moją oranżerję. Potrzebuję do piątku dwieście drzew cytrynowych i pomarańczowych. Niech je dobrze upakuje, i da z wierzchu czapki ze słomy.
Gdy ukończył z grubszego dyspozycje, gotował się powrócić do swojej „małej hrabinki“, aby odpocząć cokolwiek przy jej boku. Tymczasem przypomniały mu się rozmaite inne szczegóły i szczególiki, rozpoczął więc na