Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

niej siedziała, tonąc w dużem karle, stara babuleńka, zawiędła, skurczona, z twarzą tak pomarszczoną, jakby kto skórę całą, igłą i nitką ufałdował. Obok wrodzonej chytrości i sprytu, twarz staruszki starała się przybrać minę wielkiej słodyczy i pokory niesłychanej.
— Dla czegóż nie uprzedziłeś mnie Andrzeju? — odezwała się do brata księżniczka Marja z ciężkiem wyrzutem, zasłaniając sobą swoich pielgrzymów, jak kokosz przykrywa skrzydłami kurczątka, skoro spostrzeże grożące im skądkolwiek niebezpieczeństwo.
— Jestem uszczęśliwiona, że mogę pana powitać — dodała zwracając się do Piotra, który ucałował jej rękę na samym wstępie. Znała Piotra będąc dzieckiem jeszcze. Jego przywiązanie do Andrzeja, nieszczęścia, które w życiu przechodził, a szczególniej jego twarz tak poczciwa i serdeczna, usposobiły ją dla Piotra jak najlepiej, na pierwszy rzut oka. Patrzała na niego swoim wzrokiem głębokim, słodkim i promienistym i zdawała się nim przemawiać:
— Kocham cię szczerze i błagam nie drwij sobie z „moich“.
Po wymienieniu pierwszych powitalnych komplementów, poprosiła ich aby raczyli usiąść.
— Oho! jest i Iwanuszka — Andrzej z uśmiechem wskazał na młodego neofitę.
— Jędruś! — siostra rzuciła na niego spojrzenie błagalne.
— Trzeba ci wiedzieć — zwrócił się Andrzej ku Piotrowi — że to przebrana kobieta.