Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wypompuj z ludzi wszystką krew i nalej im wody w żyły, a wtedy przestaną wojować. Urojenie, mrzonki kobiece! mrzonki kobiece — dodał klepiąc Piotra przyjacielsko po ramieniu, przyczem przybliżył się do stołu przy którym usiadł był Andrzej nie chcąc mieszać się do dysputy. Przerzucał tymczasem papiery złożone na stole.
— Marszałek szlachty — rzekł stary książę do syna — hrabia Rostow dostarczył mi zaledwie połowę tego co miał nakazane dostawić. Wyobraź że sobie, na jaki wpadł koncept. Skoro dowiedział się żem przybył do miasta, przysyła mi zaproszenie na objad... No, dałem ja mu objad... Przeczytaj bruljon listu, który mu wypisałem... Wiesz, że mi się podoba ten twój przyjaciel, budzi mnie do życia. Ktoś inny będzie nam prawił rzeczy niesłychanie rozumne i zanudzi nas na śmierć. Twój Piotruś tymczasem plecie mi koszałki opałki, bombarduje andronami i to rozrywa moją starą łepetę. Idźcie, idźcież na wieczerzę. Być może, przyjdę i ja tam za wami, żeby jeszcze trochę podysputować... Wszak zrobisz mi hrabio tę przyjemność i pokochasz cokolwiek moją głupią księżniczkę Marję, nieprawdaż?
Podczas swego pobytu w Łysych Górach, Piotr potrafił ocenić cały urok przyjaźni, łączącej go z księciem Andrzejem. Stary książę i Marja, którzy znali go zaledwie, obchodzili się z nim tak serdecznie, jakby należał do rodziny. Czuł się kochanym nie tylko przez Marję, której serce podbił od razu, swoją dobrocią dla jej protegowanych, ale nawet przez dzieciaka jednorocznego, malutkiego księcia Mikołaja (jak go dziadek nazywał).