Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

Wskutek kilku marszów i contre-marszów i kilku mniejszych potyczek pod Pułtuskiem i tym podobnie... armja rosyjska skoncentrowała się nareszcie w Bartenstein. Czekano na przyjazd cara, aby rozpocząć kampanję na dobre.
Pułk Pawłogrodzki, biorący udział w kampanji z roku 1805, który tylko co był się połączył z armją czynną, wypełniwszy nowo-zaciężnymi rekrutami, swoje szeregi mocno przerzedzone, nie był przytomny tym pierwszym starciom z nieprzyjacielem. Skoro się pojawił, przyłączono go do oddziału Platena, niezależnego od reszty armji.
Huzary ucierali się kilka razy z nieprzyjacielem. Raz zabrali nawet kilku Francuzów w niewolę, łapiąc przytem furgony marszałka Oudinot’a. Miesiąc kwiecień, spędził pułk na kwaterze, we wsi niemieckiej, okropnie zniszczonej, przez pół spalonej i zupełnie pustej.
Zaczynało puszczać! Zimno było jednak dotkliwe, drogi pełne błota, prawie nie do przebycia. Na rzekach lody pękały, szła kra, i wody zalewały brzegi, występując z koryta. Przywóz furażu dla koni i wiktuałów dla ludzi stał się wprost niemożliwym. Żołnierze rozsypywali się po wsiach okolicznych, tak samo zniszczonych i opuszczonych, aby wygrzebać gdzie, bodaj kilka na pół zmarzniętych ziemniaków, i dostać jakiego bądź słomska dla koni.
Nigdzie nic nie zostało. Mieszkańcy pouciekali, a ci którzy byli zmuszeni zostać w miejscu, byli sami doprowadzeni do takiego stopnia nędzy i głodu, że wzbudzali w żołnierzach politowanie. Dzielili się oni nieraz z takim