Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

Wiadomość o zupełnej porażce pod Austerlitz, spiorunowała całą Moskwę. Dotychczas zwycięztwo tak było wierne Rosjanom, że wieści o przegranej nikt zrazu wierzyć nie chciał, a w końcu przypisywano katastrofę, jakiemuś fatalnemu zbiegowi wypadków. Gdy w połowie grudnia, było niepodobieństwem zaprzeczyć faktowi dokonanemu, wszyscy tak wyglądali w klubie angielskim, gdzie zbierała się cała arystokracja i najwyżsi państwowi dygnitarze, jakby dali sobie słowo nie wspominać wcale o wojnie, a tem mniej o owej nieszczęsnej bitwie przegranej. Osobistości wpływowe, które nadawały zwykle ton wszystkim rozmowom w klubie, jak naprzykład hrabia Roztopczyn, książę Jury Władimirowicz, Dołgorukow, Wałujew, hrabia Markow, książę Wiazemski, nie pokazywały się wcale w klubie, tylko widywały się nawzajem w ścisłem kółku. Tym sposobem owi mieszkańcy Moskwy, do których zaliczał się i hrabia Rostow, nie umiejący wypowiadać własnego zdania w polityce, tylko powtarzający bezmyślnie to, co im kto poddał, byli czas jakiś niby błędne owce, bez kierunku, bez przewodnika w tym wojennym labiryncie. Czuli instynktowo, że wiadomości wojenne są najgorsze w świecie, że w takiem oddaleniu, trudno nawet zdać sobie z nich sprawę dokładną, zachowywali też co do tych kwestji drażliwych grobowe milczenie. Matadory, niby sędziowie przysięgli, wychodzący z sali trybunału po wydaniu wyroku nieodwołalnego, raczyli w końcu ukazać się w klubie i oświadczyć zgromadzonym swoje zdanie, co do ubiegłych wypadków. Natychmiast wszyscy przejrzeli, łuski im z ócz opadły. Jaki taki odkrywał tysiąc i jedną przyczynę,