Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.

nie wiedząc kiedy i jak pod bramę domu zamieszkałego przez Aleksandra.
Dwa konie zupełnie osiodłane, czekały przed bramą. Świta carska zbierała się, aby eskortować Aleksandra.
— Zobaczyć, zobacz cara, ale czy potrafię przecisnąć się aż do niego, i wręczyć mu suplikę? Czy znajdę czas opowiedzieć mu wszystko?... Tak, onby zrozumiał, że popełniono wołającą o pomstę do nieba niesprawiedliwość, bo „On“ wszystko w lot pojmuje!... A jak mnie za tę śmiałość przyaresztują na prawdę?... Ba! co za wielkie nieszczęście... Oho! zaczynają się gromadzić... Pójdę i oddam... To wina Trubeckiego, który mnie do tego zmusza swoją obojętnością niegodziwą.
Z energją w postanowieniu nieodwołalnem, o jaką nie byłby sam siebie posądził, szedł krokiem śmiałym ku bramie.
— Tym razem nie opuszczę nadarzającej mi się dobrej sposobności, jak to uczyniłem pod Austerlitz — pomyślał. — Padnę mu do nóg, będę go błagał, zaklinał... — Mało mu serce nie wyskoczyło z nadmiaru wzruszenia. — On mnie wysłucha, podniesie z ziemi i podziękuje w dodatku! Powie mi najniezawodniej: — „Szczęśliwy jestem skoro mogę czynić dobrze i wynagradzać krzywdy wyrządzane komukolwiek“.
Przeszedł nie zwracając wcale uwagi na tłum, który przypatrywał mu się ciekawie.
Szerokie schody prowadziły z sieni na pierwsze piętro. Na prawo były drzwi zamknięte. Na lewo, pod sklepieniem schodów, były drugie kręte schodki, któremi schodziło się zapewne do dolnych pokoi.