Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

odkryję ci w kilku słowach moją tajemnicę. Jeżeli w przededniu spotkania się z kimkolwiek z bronią w ręku, zaczniesz pisać testament i tkliwe listy, łzami skropione, do twoich najbliższych, jeżeli szczególniej przypuścisz, że mógłby cię zabić przeciwnik, jesteś głupcem i człowiekiem zgubionym! Przeciwnie zaś stanie się, skoro powiesz sobie, że musisz zgładzić ze świata napastnika i to jak najrychlej, wtedy wszystko pójdzie jak po maśle. Ot, co mi raz mówił sławny strzelec niedźwiedzi: — Jakżeby można nie bać się niedźwiedzia?... a jednak widząc bestję przed sobą, o to jedynie trwożymy się, żeby nam z rąk nie umknęła! — Tak właśnie i ja myślę mój drogi. Do zobaczenia jutro.
Nazajutrz o ósmej z rana, Piotr i Neświcki, dojeżdżając do boru w Sokolnikach, zastali tam już Dołogowa, z dwoma sekundantami, Denissowem i Rostowem. Piotr wydawał się zupełnie obojętnym na to, co miało nastąpić. Na twarzy były ślady znużenia. Musiał widocznie spędzić noc bezsenną. Oczy były zaczerwienione i mrugał niemi bezwiednie, olśniony światłem dziennem. Dwie rzeczy zajmowały umysł jego wyłącznie. Był teraz pewnym, że postępowanie jego żony było niecne i karygodne. A drugiej strony uznawał w duchu niewinność w tej sprawie Dołogowa. Czyż miał powód jakikolwiek oszczędzać honor człowieka, który w końcu był mu zupełnie obcym? — Może i jabym postąpił tak samo, będąc na jego miejscu? Tak, tak, najniezawodniej! korzystałbym z trafiającej mi się gratyski!... W takim razie czyżby ten pojedynek nie trzeba uważać raczej za morderstwo?... Albo ja go zastrzelę, albo on mnie zrani w głowę, w