Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

Wziął w rękę pistolet. W życiu nie strzelał i nie wiedział nawet jak kurek pociągnąć. Wstydził się jednak przyznać do takiego nieuctwa. Zaczął się dopytywać od niechcenia sekundanta, w jaki sposób pociska się palcem cyngiel.
— Ah! tak prawda... jak też mogłem o tem zapomnieć?
— Żadnych wymówek, żadnych! ma się rozumieć! — odpowiedział również Dołogow Rostowowi, gdy ten ze swojej strony próbował pogodzić przeciwników.
Wybrano miejsce na niewielkiej polance, wśród wysokopiennego lasu świerkowego. Okrywał ją śnieg, topniejący już z wierzchu. O jakie sto kroków, zostawili byli na gościńcu swoje sanki. Od miejsca gdzie stali sekundanci, aż do pałaszów wetkniętych w ziemię na przestrzeni dziesięciu kroków, w rodzaju barjery, odrachowując kroków czterdzieści, które miały dzielić przeciwników, zostawili byli sekundanci ślady głębokie w śniegu rozmokłym. Nad polanką wznosiły się opary mleczne, z ziemi rozmarzającej się i budzącej z długiego snu zimowego. Chociaż wszystko było gotowe od kilku minut, nikt jakoś nie dawał sygnału. Zapanowało w okół głuche milczenie.





V.

— I cóż? Kiedyż wreszcie zaczniemy? — wykrzyknął Dołogow.
— Zapewne... zaczynajmy — uśmiechnął się Piotr dobrodusznie.