Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

drżący od gorączki, zakrwawiony i słaniający się na śnieg.
— Koniec końców — mówił sobie — jeżeli i zginął, toć zabiłem tylko jej kochanka... tak, kochanka mojej żony! Dla czego jednak tak się stało?... — Dla tego — odpowiadał mu jakiś głos tajemny — żeś ją poślubił. — W czemże tak bardzo zawiniłem? — W tem — szeptał dalej ów głos tajemniczy — żeś wziął ją za żonę nie kochając wcale. Oszukiwałeś ją, oszukiwałeś samego siebie. Byłeś ślepym i głuchym dobrowolnie.
Przypomniał sobie teraz najdokładniej tę chwilę, kiedy z największym przymusem, zdołał wreszcie wyksztusić słowo: — „Kocham cię“.
— Tak, tak, w tem zbłądziłem niesłychanie, bo nie miałem prawa powiedzieć jej czegoś podobnego.
Spłonął wstydu rumieńcem, gdy przypomniały mu się miodowe dni po ślubie. Jedno szczególniej zdarzenie stanęło mu żywo w pamięci, i teraz jeszcze upakarzało go. Oto niedługo po ślubie, wychodził raz z pokoju sypialnego około południa, w pysznym szlafroku z perskiej materji złotem przetykanej, gdy na progu gabinetu spotkał się oko w oko ze swoim pełnomocnikiem, czekającym na niego od dwóch godzin. Ten kłaniając się nisko swojemu chlebodawcy, nie mógł się jednak wstrzymać od lekkiego uśmiechu, widząc go tak późno jeszcze w zupełnym negliżu. Zdawać się mogło, że tym uśmiechem chce mu pogratulować szczęścia w małżeństwie.
— Ileż razy byłem bądź co bądź dumnym z takiej żony, dumnym z jej taktu i ułożenia tak dystyngowa-