Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

mując ręce rozpaczliwie, z wykrzyknikami: — Boże mój! Boże mój!
Marja pobiegła po akuszerkę. Ta szła właśnie z oficyn do pałacu.
— Zdaje mi się, że „to“ już się zaczęło — zawołała księżniczka, z rozszerzonemi źrenicami, od trwogi śmiertelnej.
— Tem lepiej, tem lepiej księżniczko — odpowiedziała stara, doświadczona kobieta, wcale kroku nie przyspieszając. Zatarła ręce z uśmiechem, jak ktoś pewny swojej sztuki i wartości. — Panienki atoli nic o tem wiedzieć nie powinny. To was nie tyczy się wcale — dodała z naciskiem.
— A lekarz dotąd z Moskwy nie nadjechał — westchnęła ciężko Marja. Wysłano bowiem konie, według woli Andrzeja, po najlepszego akuszera do Moskwy.
— Nic nie znaczy, księżniczko... Proszę nie troszczyć się o nic. Pójdzie wszystko dobrze i bez doktora.
W chwilę później, Marja usłyszała siedząc w swoim pokoju, że niosą przez korytarz, coś ciężkiego. Spojrzała przez drzwi. Nieśli szezlong obity ciemną skórą, z pokoju księcia Andrzeja. Spostrzegła na twarzach niosących wyraz niezwykle uroczysty i łagodny. Nadsłuchiwała pilnie, łowiąc uchem szmer najlżejszy w całym domu. Raz po raz stawała na progu swego pokoju, patrząc niespokojnie, co się dzieje na korytarzu. Kilka kobiet biegło tędy i owędy w milczeniu. Skoro ją spostrzegły, odwracały oczy w inną stronę. Nie śmiała pytać je o nic i wróciła do pokoju drzwi przymknąwszy. To siadała na fotel, to brała w rękę książkę do mo-