Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

drzwi, zapomniawszy i o świecach i o swojej wymówce. Najpoważniejsza, najwznioślejsza tajemnica, jaka istnieje na tym tu świecie, szła dalej zwykłym trybem. Tak minął wieczór i noc nadeszła. Z każdą chwilą, zamiast zmniejszać się, rósł niepokój we wszystkich sercach, zwiększała się gorączka oczekiwania...

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Noc była prawdziwie marcowa, w której zima zdawała się panować na nowo z całą swoją nieubłaganą srogością. Wicher wył i huczał przeraźliwie, śnieg w najlepsze oczy zasypywał. Rozstawiono konie świeże, w kilku miejscach na gościńcu, aby przyspieszyć przyjazd lekarza Niemca. Ludzie z płonącemi smolnemi kagańcami stali na każdym zakręcie, aby nie zbłądził jadąc do Łysych Gór.
Księżniczka Marja przestała od dawna czytać książkę. Fiksowała teraz oczami płonącemi gorączką, swoją „nianię“, której sucha, szczupła twarzyczka, zwiędła i pomarszczona, z kosmykiem siwych włosów, wymykającym się z pod chustki, tak jej były znane w szczegółach najdrobniejszych. Przerabiając szybko oczka w pończoszce, stara Sawiszna opowiadała po cichu po raz setny może, jak księżna matka powiła była w Kiszyniewie księżniczkę Marję, nawet bez żadnej akuszerki, z pomocą jedynie prostej chłopki mołdawskiej.
— Bóg wielki „duszinko“... Jak On zechce, to obejdzie się i bez „dochtora“, dalibóg prawda!
Gwałtowny powiew wiatru wstrząsnął oknem tak silnie, że wyrwał je całe i powietrze mroźne, i wilgotne, pokój raptem napełniło, podnosząc w górę firanki zapu-