Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

zadowoleniem, więcej niż kiedykolwiek. Sonia dumna z deklaracji Dołogowa, dumna ze swojej rozmowy z Mikołajem, tańczyła walca jeszcze w swoim pokoju, w nadmiarze radości, która ją przeistaczała zupełnie i opromieniała. Nie mogła na miejscu usiedzieć, aby dać czas pokojowej, utrefienia jej długich i wspaniałych włosów.
Nataszka nie mniej uradowana, a dumna w szczególności z pierwszej długiej sukni, którą, dziś przywdziała na bal prawdziwy, była ubrana tak samo jak Sonia w biały tiul, strojny różowemi kokardami. Zaledwie weszła na salę, ogarnął ją istny szał. Każdy tancerz, na którym wzrok zatrzymała, wydawał się jej czarującym i wzbudzał w niej nieledwie miłość namiętną.
— Sonciu, Sonciu, co za szczęście, jakie to wszystko przecudowne — szeptała rozradowana.
Mikołaj i Denissow, robili przegląd tancerek, z miną protekcjonalną znawców:
— Prześliczna, zachwycająca! — wykrzyknął w końcu Denissow.
— Któż taki?
— Hrabianka Natalja — odrzucił Denissow. — A jak tańczy... ile gracji... istna sylfida!
— O kim bo mówisz? O kimże, jak nie o twojej siostrze — Denissow wzruszył niecierpliwie ramionami.
Rostow uśmiechnął się drwiąco.
— Hrabio kochany, jesteś moim najlepszym uczniem. Musisz tańczyć — błagał malutki Joghel, składając ręce przed Mikołajem jak do modlitwy. — Popatrz tylko w koło, ile tu siedzi pięknych panien. — Powtórzył tę samą proźbę Denissowowi, którego uczył również przed laty.