Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

krywało zaledwie kilka kosmyków włosów bardzo jasnych, nie wydawał się starszym nad lat czterdzieści, twarz szczupła i mocno wydłużona, i jego ręce szerokie, pulchne, uderzały białością matową cery, która przypominała bladość chorobliwą żołnierzy, wypuszczonych ze szpitala, po dłuższym tamże pobycie. Miał na sobie frak niebieski.
Andrzej poznał go natychmiast i doświadczył rzuciwszy nań okiem dziwnego wstrząśnienia. Czem to było właściwie? Szacunkiem, zazdrością, czy ciekawością po prostu? Nie mógł na razie zdać sobie z tego sprawy dokładnej. Sperański, przedstawiał rzeczywiście typ nader ujmujący, i oryginalny. Andrzej nie spotkał się jeszcze nigdy, u nikogo z taką pewnością siebie i z takim spokojem niewzruszonym. A obok tego miał on ruchy tak ciężkie i niezgrabne. Spojrzenie było u niego dziwnie łagodne, obok niesłychanej energji, która się w nim przebijała. Oczy nawykł przymykać do połowy, a na ustach igrał mu wiecznie uśmiech stereotypowy. Tak wyglądał Sperański, sekretarz ministerstwa; Sperański, cara prawa ręka, z którym nie rozłączył się nawet Aleksander jadąc do Erfurtu. Tam Sperański dostąpił zaszczytu, rozmawiania kilkakrotnie z Napoleonem.
Spojrzał w koło na osoby zgromadzone, nie spiesząc się z nawiązaniem rozmowy. Był z góry przekonany, że skoro usta otworzy, wszyscy słuchać go będą z uwagą najwyższą. Nigdy też nie trudził się podnoszeniem głosu. Mówił prawie cicho i zawsze patrzał li na tego z kim rozmawiał.
Andrzej śledził bacznie każdy jego giest, słuchał każdego słowa. Znając go z reputacji, spodziewał się,