Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

wielce swoją wspaniałością, do piękności całego obrzędu. Przyjęto Borysa Trubeckiego. Jam go wprowadzał. Nagabywały mnie dziwne uczucia, gdyśmy znaleźli się sam na sam, i nie mogłem wstrzymać się od złych myśli. Posądzałem go, a nawet oskarżałem w duchu, że przystępuje do naszego stowarzyszenia, jedynie w tym celu, aby wyeksploatować na swoją największą korzyść wpływy, jakie mają nasi bracia we wszystkich sferach społeczeństwa. Pytał mnie raz po raz, czy N... i S... należą do naszej loży? (Na co nie umiałem mu odpowiedzieć.) Badałem go uważnie. Zdaje mi się że nie potrafi wzbudzić w sobie prawdziwej czci dla naszych wzniosłych celów. Nadto go świat zajmuje, nadto przywiązany do jego błyskotek, aby pożądać szczerze wewnętrznego oczyszczenia i udoskonalenia. Sądzę że się nie mylę, gdy go posądzam o brak szczerości. Spostrzegłem na jego ustach uśmiech szyderski, gdym mu wykładał nasze przepisy. Znalazłszy się z nim sam na sam w ciemnościach świątyni, byłbym go najchętniej przebił ostrzem, którem dotykałem się jego piersi obnażonej. Nie umiałem być zapewne dość wymownym, i nie potrafiłem przekonać o słuszności moich powątpiewaniach i posądzań, braci i Wielebnego. Niech mną raczy kierować, Wielki Budowniczy wszech świata, i niech mnie wyprowadzi łaskawie z labiryntu kłamstw i oszukaństwa!“
3 grudnia. — „Zbudziłem się bardzo późno... Ewangielją czytałem nader chłodno. Wyszedłszy z pokoju sypjalnego, zacząłem chodzić po wielkiej sali... Nie byłem w stanie zebrać myśli rozpierzchłych. Wpadł do mnie Borys i naopowiadał mi mnóstwo historji najrozmaitszych.