Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrzcie, ot! tam na prawo... ta głowa potężna, z puklami gęstemi, z włosów białych jak mleko... widzicie? To poseł holenderski — oczami wskazała na czerstwego staruszka, który otoczony wieńcem strojnych i pięknych dam, opowiadał im coś tak zabawnego, że się prawie kładły od śmiechu.
— Ah! otóż i nasza królowa piękności — wykrzyknęła po chwili — hrabina Bestużew.
Rzeczywiście weszła była Helena.
— Prawda, jaka zawsze olśniewająca? — mówiła dalej Perońska. — Nie ustępuje w niczem Marji Antonównie! Uważajcie tylko, jak młodzi i starzy otaczają Helenę, sypiąc jej komplementa... Rozumna w dodatku... Powiadają, że książę... szalenie w niej rozkochany... A te tam, patrzcie tylko... matka i córka... brzydkie, nieokrzesane, a w dodatku złośliwe. Jednak otoczone jeszcze bardziej niż piękna Helena, bo ich mąż i ojciec, posiada niezliczone miljony... Jeszcze dalej, pod oknem — wskazała nieznacznie ręką na wysokiego, wspanialej postawy oficera od konnej gwardji — który otarł się był prawie o nie przed chwilą, nie spojrzawszy na żadną, z taką dumą głowę zadzierał — to nasz Apollo, piękny Anatol Kurakin... Utrzymują, że on dobija targu, o brzydką miljonerkę. Nieprawdaż jaki piękny? Kręci się koło niej i wasz kuzyn Trubeckoj... Oho! poseł francuski... Tak, tak — odpowiedziała na zapytanie pani Rostow. — Coulaincourt w własnej osobie. Wchodzi z pompą, nieprzymierzając jakby jaki monarcha... Zresztą, trzeba przyznać, że ci Francuzi są ogólnie przyjemni ludzie. Układni, dowcipni, dla kobiet zawsze szarmanccy... Otóż i nasza