Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

już wszystkich zaproszonych. Uderzyła go czystość wzorowa w każdym kąciku, obok nader skromnego urządzenia, które zakrawało prawie na prostotę klasztorną. W salonie zastał Andrzej córeczkę Sperańskiego, z jej nauczycielką. Byli zaproszeni, Gervais, Magnicki i Stołypiń. Już w przedpokoju słyszał ich głosy i śmiechu wybuchy. Odznaczał się jeden głos szczególniej, należący prawdopodobnie do wielkiego reformatora. Ten ktoś śmiał się na całe gardło, tonem, który wydał się Andrzejowi dziwnie szpiczastym i uszy na wskroś przewiercającym.
Stojąc pod oknem, ci panowie zajęci byli wyłącznie około stołu z zastawioną, przedobiednią zakuską. Sperański był w stroju popielatym, z jedną li gwiazdą na piersiach, w białej kamizelce i w krawacie wysoko pod szyją zawiązanej. W tem samem ubraniu zasiadał w „Radzie Państwa“, na owem sławnem pierwszem posiedzeniu. Wydawał się bardzo wesołym i słuchał śmiejąc się naprzód jakiejś anegdoty Magnickiego. Ow głośny śmiech, który Andrzej słyszał wchodząc do przedpokoju, nastąpił był właśnie po jakimś tłustym dowcipie, wypowiedzianym przez Magnickiego. Stołypiń kładł się od śmiechu, żując przytem kawał sera szwajcarskiego. Gervais przeciwnie, pośmieszkiwał się cichutko, podobnie do wina perlącego się w kieliszku. Sperański zaś wyrzucał z gardła owe tone szpiczaste i uszy świdrujące.
— Uszczęśliwiasz mnie książę kochany! — wyciągnął do Andrzeja na powitanie rękę białą i wydelikaconą. — Chwilkę cierpliwości — zwrócił się do Magnickiego dodając. — Proszę pamiętać o mojem zastrzeżeniu panowie...