Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

rozumie, zacząwszy od tych, co to pisali! Utrzymujemy na wyścigi, jako uważamy się za uczniów Chrystusowych, zalecamy darowanie uraz, miłość bliźniego, na dowód czego stawiamy w Moskwie czterdzieści świątyń bóstwu poświęconych. A nie dawniej niż wczoraj, widziałem na własne oczy, jak puszczano przez rózgi dezertera z wojska. Ci zaś, którzy powinniby głosić jedynie prawo najwyższego miłosierdzia, zamiast wstawić się za delikwentem, dawali mu jakby na drwiny, całować krzyż Zbawiciela, przed rozpoczęciem strasznej, nieludzkiej i dzikiej egzekucji!
Takie myśli przesuwały się po głowie Piotra, ta zaś obłuda bezustanna, to wieczne udawanie, przyjęte i uświęcone niejako przez wszystkich, oburzało go za każdym razem, niby coś zupełnie nowego:
— Czuję ją wszędzie, widzę jasno i dobitnie — dumał nieraz ze smutkiem głębokim — cóż jednak na to poradzę? W jaki sposób potrafię to ludziom wytłumaczyć, o ile taka obłuda jest wstrętną i przewrotną? Daremnie próbowałem. Przekonałem się, że rozumieją to doskonale na równi ze mną, ale dobrowolnie na coś podobnego oczy zamykają. Więc takim trybem musi wszystko iść na świecie! Cóż ja mam jednak począć. Czem ja w końcu zostanę? — Jak wielu pomiędzy ludźmi, a szczególniej pomiędzy jego rodakami, posiadał i on ten smutny przywilej, widzieć najdokładniej zło, wierzyć jednocześnie i uwielbiać dobro, nie mając jednak dość sił i odwagi cywilnej, aby wziąć czynny udział w walce z ciemnotą i rozmaitemi przesądami i wyjść z tej walki zwycięzko. To kłamstwo nieustanne, spotykane wszędzie, na każdym