Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

i najbardziej arystokratycznych. Wszędzie przyjmowano go otwartemi ramionami, obchodząc się z nim, jak z najserdeczniejszym przyjacielem.
Stary książę, wielki niedowiarek, jak we wszystkiem, tak i co do zdolności w ogóle, adeptów Eskulapa, wezwał go jednak do siebie, idąc w tem za radą i prośbą usilną panny Bourrienne. Tak się później przyzwyczaił do owych wizyt lekarskich, że doktor Métivier, bywał u niego regularnie dwa razy w tygodniu.
W dniu św. Mikołaja, cała Moskwa dążyła do wspaniałego pałacu Bołkońskich, aby starcowi złożyć życzenia. Nie przyjmowano jednak nikogo, prócz kilku najserdeczniejszych, zaproszonych na objad, i wymienionych po nazwisku w spisie wręczonym wcześnie zrana na rozkaz księcia jego córce.
Métivier sądził że dobrze uczyni, z swojego tytułu lekarskiego, jeżeli przestąpi zakaz surowy i wejdzie nie wezwany do pokoju pacjenta, który dnia tego był specjalnie w humorze nie do zniesienia. Wlókł się mozolnie z pokoju do pokoju, czepiając się każdego słowa wymówionego najniewinniej, każdego giestu niemal, byle znaleźć powód do gniewnych wybuchów. Marja znała aż nadto dobrze z własnego, smutnego doświadczenia, to fatalne usposobienie, wiecznie gotowe do wybuchu niby broń nabita na ostro. Cały ranek przeszedł jej w trwodze śmiertelnej. Wybuch jednak nie nastąpił, aż do wizyty niefortunnej młodego lekarza. Pozwoliwszy mu wejść do księcia pokoju, sama usiadła obok w salonie, z książką w ręce, skąd mogła usłyszeć z łatwością, a przynajmniej domyśleć się, co się dzieje w gabinecie.