Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.
XVII.

Księżniczka Marja nie słuchała prawie, a przynajmniej nie zrozumiała, dla czego Roztopczyn mówi z takiem uniesieniem. Nad tem tylko rozmyślała, czy też goście nie dostrzegli przypadkiem przymusu, jaki panuje między nią, a ojcem? Tak samo nie zwracała uwagi na Borysa słówka miodowe i nadskakiwania. Był on dziś po raz trzeci w ich domu.
Bołkoński wyszedł razem z resztą gości z salonu. Piotr zbliżył się do niej z kapeluszem w ręce.
— Czy wolno mi zostać chwilę dłużej? — spytał.
— Ależ... i owszem!... — wzrokiem niespokojnym śledziła i badała biedaczka wyraz jego twarzy, czy też czego nie zauważył?
Piotr, który był zawsze po dobrym obiedzie i sutych libacjach w humorze wyśmienitym, uśmiechał się słodko, patrząc bezmyślnie w jakąś dal nieokreśloną:
— Czy księżniczka zna od dawna tego młodego człowieka?
— Ktoregoż?
— Borysa.
— Oh! widziałam go dopiero trzy razy.
— Czy podoba się pani?
— Wydaje mi się przyjemnym i dobrze ułożonym... Dla czego hrabia pytasz mnie o to? — pochwyciła mimowolnie, sądząc że Piotr dowiedział się czegoś o scenie ranniejszej między nią, a ojcem.
— Bo uderza mnie nie od dziś, że Borys wtedy tylko pokazuje się w Moskwie, jeżeli zwietrzy w mieście jaką