Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

że interesa ułożą się jak najpomyślniej. Niepokoiła się jedynie, czy ta scena gwałtowna nie zaszkodzi zdrowiu jej syna. Kilka razy skradała się na palcach pod drzwi Mikołaja, przykładając to ucho, to oko do dziurki w zamku. Ku jej najwyższemu zadowoleniu dopatrzyła, że siedzi w postawie przez pół leżącej na otomanie, naprzeciw drzwi i pali fajkę na długim cybuchu, sądząc z pozoru, najspokojniej w świecie.
— Wiesz synu kochany — przemówił nazajutrz stary hrabia z rana przy śniadaniu, ze swoim zwykłym uśmiechem dobrodusznym. — Niepotrzebnie tak się uniosłeś. Mitenka wytłumaczył mi to wszystko, jasno jak na dłoni.
— Wiedziałem z góry — pomyślał z goryczą Mikołaj — że niczego nie dokażę w tym istnym domu warjatów.
— Zbeształeś go, że nie zapisał owych siedmiuset rubli. One są jednak wymienione w ogólnym rozchodzie... tylko żeś nie popatrzył na drugiej stronnicy.
— Chciej mi ojcze wierzyć, że jest to złodziej i nikczemnik, wart szubienicy! To co zrobiłem, należało mu się najsłuszniej... Jeżeli ojciec sobie jednak życzy, nie wspomnę więcej o tem.
— Ależ przeciwnie, duszinko moja! Błagam cię synu najgoręcej, weź się do naszych interesów... ja bo widzisz... starzeję się... i zresztą... — hrabia urwał w pół pomięszany. Wiedział lepiej niż ktokolwiek inny, że zły z niego gospodarz; czuł i to że odpowiada przed dziećmi za tak fatalne zaprzepaszczanie majątku, któren powinienby im był czystym zostawić, tak, jak go z rąk swego ojca odebrał. Cóż miał jednak na to poradzić, że nie umiał rządzić inaczej?