Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

na twarz Julji, pełną węgrów i pryszczów, wskutek używania różu i bielidła, gdy rzuciła na niego wzrokiem powłóczystym, zamglonym, ckliwo-sentymentalnym, gdy pomyślał, że ta cała sztuczna maska rozczarowania i ponurej melancholji, przemieniłaby się w wyraz tryumfu radośnego, skoroby nareszcie poprosił wyraźnie o jej rękę, tracił nagle wszelką do tego ochotę, czuł się wobec niej lodowato obojętnym. I to do takiego stopnia, że nie rozmrażały go nawet owe dobra wspaniałe, przynoszące krociowe dochody, które poczytywał już niejako za swoją własność. Julja zauważyła była od dawna, to jego dziwne wahanie i niezdecydowanie. Czasem zaczynała się lękać, czy nie wzbudziła w nim antypatji nieprzezwyciężonej. Wrodzona miłość własna u każdej kobiety, a u niej podniesiona do najwyższej potęgi, odrzucała natychmiast to fatalne przypuszczenie. Przypisywała raczej długie wahanie Borysa, zbytniej nieśmiałości w obec niej. Jej czuła melancholja, zaczynała znikać, ustępując miejsca niecierpliwemu rozdrażnieniu. Przybycie do Moskwy Anatola Kurakina, dopomogło jej wielce do zmiany frontu. Nagle, niby pod dotknięciem rószczki czarodziejskiej, zamiast wzdychać do nieba, i oczy zawracać sentymentalnie, stała się wesołą aż do pustoty. Roztrzpiotana, uśmiechnięta zalotnie, zaczęła kokietować na zabój pięknego Anatola.
— Mój synu, wiem ze źródła najpewniejszego, że książę Bazyli wysłał Anatola do Moskwy w tym celu jedynie, aby starał się zdobyć serce i rękę Julki... — Przemówiła matka do Borysa tonem uroczystym. — Nie uwierzysz, jaką mi ta wiadomość boleść sprawiła! Tak