Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

biegła naprzeciw nich, zapraszając najuprzejmiej w imieniu księżniczki. Ta przyjęła ich cała czerwona ze zbytku wzruszenia. Szła przez salon krokiem ciężkim, niezgrabnym, zażenowana, onieśmielona i sztywna, jakby kij połknęła. Nadaremnie siliła się, aby zachować krew zimną i odzyskać równowagę. Nataszka nie podobała się jej na pierwszy rzut oka. Znalazła, że ubrała się nadto strojnie, osądziła ją jako istotę próżną i płochą. Zazdrość mimowolna, prawie bezwiedna, usposabiała ją z góry nieprzyjaźnie dla tej dzieweczki prześlicznej, młodziuteńkiej i taką miłością namiętną ukochanej przez jej brata. To uczucie tlejące od dawna w jej sercu, wybuchnęło nagle płomieniem, wywołało w duszy burzę gwałtowną, gdy zapowiedziano wizytę Rostowów. Stary dziwak zapowiedział córce, kląc na czem świat stoi, że ani mu w głowie nie postało widzieć się z nimi, że ich nie przyjmie. Co do niej, wolno jej postąpić według własnego widzimisię. Drżąca z trwogi i wzruszenia, przeczuwając, że ojciec gotów wystrychnąć im jakąś najwyższą impertynencją, o co u niego nie trudno, kazała ich jednak do siebie poprosić.
— Przyprowadziłem ci, kochana księżniczko, moją małą śpiewaczkę — przemówił hrabia głosem niepewnym, przyciszonym, oglądając się niespokojnie na wszystkie strony, czy nie ujrzy przypadkiem starego księcia. Było widocznem, jakim strachem przejmuje go myśl sama, o możliwości pojawienia się tego dzikiego człowieka. — Jestem uradowany i najwdzięczniejszy, żeś raczyła nas przyjąć i chcesz poznać bliżej moją córeczkę... Książę jest zatem ciągle cierpiący?... to smutno, nader smutno...