Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

o śnieg nie otarły. Po nich wysiadł hrabia, stękając i opierając się ciężko, na ramionach aż dwóch lokai, stojących według ówczesnej mody za karetą. Przebijali się jak mogli przez tłum zewsząd nadpływający, nie zważając na krzyki i zachwalania swego towaru, przez kupczących w bramie, i na schodach teatru. Nie troszczyli się również i tem, że orkiestra już była zaintonowała pierwsze takty uwertury.
— Nataszko, twoje włosy! — szepnęła Sonia, gdy odźwierny otwierał im na oścież drzwi od loży. Muzyka hałaśliwa zaszumiała im w uszach, wzrok ich zaś olśniły lampy płonące u góry w olbrzymim pająku, kinkiety przed orkiestrą i mnogie brylanty, rozsypane gęsto po lożach, świecące w uszach, na szyjach dam mocno wygorsowanych i w bransoletach na ich ramionach obnażonych. Sąsiadka siedząca tuż obok ich loży, rzuciła na dwie młode i ładne dziewczątka, wzrokiem pełnym kobiecej zawiści i niepokoju, czy jej samej nie zaćmią przypadkiem? Dotąd nie podniesiono jeszcze kortyny. Orkiestra kończyła długą uwerturę. Dwie panienki usiadły na przedzie loży, układając fałdy sukien, cokolwiek zmiętych przez drogę. Nataszka doświadczyła pewnego rozkosznego łaskotania, z przymieszką jednak i czegoś niemiłego, uczuwszy na sobie, na swoich ramionach, piersiach i szyjce obnażonej, ogień krzyżowy kilkuset par źrenic, wlepionych w nowoprzybyłe, z najwyższą ciekawością. Od dawna nie spotkało ją nic podobnego. Obudziło to w niej cały szereg wspomnień, wzruszeń, żądz namiętnych i niepohamowanych, odpowiednych doznanemu w tej chwili wrażeniu.