Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

ubawimy się doskonale!... Wszak będziesz pani na nim? — szepnął jej do ucha tonąc wzrokiem w jej ciemnych oczach, które uśmiechały się do niego mimowolnie. Choć patrzyła gdzie indziej, czuła na sobie ten wzrok namiętny, pożerający ją całą niejako. Pochlebiało to wprawdzie jej miłości własnej, ale i mieszało jednocześnie. Te oczy palące rozbierały ją prawie, ślizgając się z bezwstydną śmiałością, po jej ramionach, piersiach i szyji obnażonej. Płonąc wstydem, zwracała się czemprędzej ku niemu, aby położyć kres tej ciekawości niedyskretnej, i zmusić zuchwalca do patrzenia tylko w jej oczy. Pytała się w duchu z trwogą tajemną, co się stało z jej dziewiczą skromnością, z jej sromem pełnym godności, który stanowił zaporę nieprzełamaną, między nią a mężczyznami? Dla czego to przestało istnieć między nią, a tym człowiekiem, z którym rozmawia po raz pierwszy w życiu? Jak mogły wystarczyć te krótkie chwile, na tak wielkie, tak nagłe zbliżenie jej z tym nieznajomym? Jak to być może, żeby ona mówiąc z nim o rzeczach najobojętniejszych, trwożyła się mimowolnie, czy nie porwie jej ręki po kryjomu, aby do ust przycisnąć, czy nawet nie posunie się tak daleko w swojej zuchwałej napastliwości, i nie ośmieli się dotknąć ustami jej ramienia obnażonego? Nigdy dotąd żaden mężczyzna nie wzbudził w niej uczucia tak nagłego i namiętnego, a dobrowolnego z jej strony połączenia się z nim całem jestestwem. Rzucała wzrokiem badawczym i niespokojnym, to na Helenę, to na swego ojca. Hrabina była teraz zajętą wyłącznie jakimś księciem zagranicznym, prawiącym jej moc komplementów, hrabia Rostow zaś, uśmiechał się