Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

krew rzuciła się do głowy, krzyknęła przeraźliwie, a zerwawszy się na równe nogi od stołu, uciekła do swego pokoju.
— Wielki Boże! — ręce załamała — jestem zgubiona! Jakże mogłam pozwolić mu na coś podobnego?... — myślała przerażona. Schwyciła się oburącz za skronie, gorączkowo pulsujące, starając się ale nadaremnie uporządkować cokolwiek myśli chaotycznie po głowie wirujące. Tam wydało się jej wszystko inaczej, w tej sali gorejącej od świateł, pełnej wyziewów niezdrowych, i atmosfery tropikalnej, w której Duport, w trykotach i krótkiem ubraniu naszywanem blaszkami, skakał jak opętany po posadzce, a publiczność biła mu oklaski frenetyczne, do czego należeli starzy i młodzi, nawet tak zawsze apatyczna hrabina Bestużew, przestała pozować w spokoju olimpijskim, niby piękny posąg marmurowy na piedestału, i krzyczała brawo w niebogłosy... Tam, pod wrażeniem upajającem, całego otoczenia, wszystko, powtarzamy, wydało się jej naturalnem i prostem najzupełniej. Tu jednak, znalazłszy się z sobą sam na sam, wszystko zaczęło się gmatwać, i wyglądało dziwnie ponuro: — „Co mi jest, co się ze mną dzieje?“ — pytała się w duchu. — Dlaczego czułam się tak niespokojną w jego obecności, i co znaczą te srogie wyrzuty sumienia?
Matki nie było przy niej niestety, przed którą mogłaby była zwierzyć się jedynie. Sonia nie byłaby niczego zrozumiała, a jej sąd surowy i bez ogródek, byłby jeszcze gorzej przeraził Nataszkę. Była zatem skazana szukać w sercu własnem odpowiedzi na te dręczące pytania.