Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

wierność pozostała nieskazitelną? I jakby na przekór, przypominała sobie szczegóły najdrobniejsze, tego wieczora spędzonego w teatrze, najlżejsze odcienia w wyrazie twarzy tego człowieka, który potrafił wzbudzić w niej na pierwszy rzut oka, uczucie tak niebezpieczne i tak niepojęte! Na pozór, zdawać się mogło, że nigdy nie była weselszą i bardziej ożywioną. W głębi duszy tymczasem straciła była na zawsze dawne szczęście, i dawny spokój!
W następną niedzielę zaproponowała z rana Marja Dmytrówna swoim gościom, żeby udali się z nią razem do jej cerkwi parafialnej:
— Nie cierpię — mówiła ze zwykłą u niej szorstką otwartością — świątyń będących w modzie. Tam idzie się po prostu, aby widzieć, i być nawzajem widzianym! Tu zaś nabożeństwo odbywa się jakoś ciszej, i dla mnie stokroć przyjemnej. Proboszcz miejscowy ma śliczny głos, dobrał sobie i dwóch djaków, którzy mu dobrze odpowiadają. Nie znajduję zaś, żeby owe chóry hałaśliwe, niby na scenie, podnosiły mi ducha i usposabiały lepiej do modlitwy!... Nie lubię tego... wydaje mi się to wszystko nadto światowem...
Marja Dmytrówna, święciła każdą niedzielę uroczyście, po staremu. W sobotę dom był umyty, wyczyszczony, obmieciony, od strychu aż do piwnicy. W święto wszyscy odpoczywali z nią razem, i cała służba musiała być na mszy. Do objadu dodawano dnia tego jeden półmisek, a służba dostawała mięso na objad, po kwaterce wódki i po pół kwarty piwa. Żadna jednak twarz w całym domu, nie wyglądała tak świątecznie, nie była