Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

ostrze szpady, utonęły w postaci młodego hrabiego, który zamilkł nagle. — „Czy on też wytrzyma i oprze się pokusie?“ — zdawały się mówić te oczy ogniste.
— Dzień jakby zamówiony do polowania z nagonką, nieprawdaż Daniło? — przemówił Mikołaj, kręcąc delikatnie w palcach długie uszy Milki.
— Uwarka, nasz gajowy, poszedł nadsłuchiwać do dnia, po rosie — odezwał się powtórnie głos basowy. — Gotów przysiądz na Ewangelją, że szelma przeszła w nocy do lasu zamkniętego w Otradnoe. Słychać było ich wycie.
To miało znaczyć, że wilczyca, z całą swoją nadobną familijką, którą tropił, przeszła do innego lasu, oddalonego o dwie wiorsty od pałacu.
— Trzeba tam się udać! Cóż ty na to? Sprowadź mi Uwarkę.
— Jak wola jaśnie pana.
— Zaczekaj trochę, a nie daj im jeść.
— Nie głupim! bąknął od niechcenia Daniło.
W chwilę później Daniło i Uwarka wchodzili do gabinetu Mikołaja. Daniło był wzrostu miernego, a jednak rzecz dziwna, wydawał się tak samo nie na miejscu w tym pokoju, jak niedźwiedź, lub koń juczny, któregoby wprowadzono do salonu. Odczuwał to instynktowo i przyciskał się do drzwi, żeby o co nie zawadzić. Tak głos zniżył, że prawie szeptem mówił. Skoro znalazł się pod dachem gdziekolwiek, było mu duszno i ciasno. Wypróżniał czemprędzej torbę ze zwierzyny upolowanej i uciekał na świeże powietrze, z pod sufitu, który zdawał się go przygniatać swoim ciężarem.