Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

to znowu grzmiała nim, niby trąby zwołujące na sąd stateczny. Nie omieszkała przytem wyrzucać głową, jak koń narowisty i zawracać strasznie oczami, niby w ataku epileptycznym. Czasem wydawała z piersi tony tak chrapiące, jakby ją kto dusił za gardło!
— Bosko! cudownie! niezrównanie! — krzyczano zewsząd, Nataszka z wzrokiem przykutym do wielkiej artystki, nic nie widziała właściwie, ani niczego nie rozumiała. Czuła tylko instynktowo, że tonie na nowo w tym świecie dziwnym, opętanym, o tysiąc mil oddalonym od rzeczywistości, w którym wszystko miesza się chaotycznie, dobro i zło, cnota i występek, szaleństwo chorobliwe, i zdrowy rozsądek, w sposób iście nie rozplątany. Przerażona i wzruszona do głębi, czekała na coś nieokreślonego.
Po skończonym monologu, całe towarzystwo stłoczyło się formalnie w koło panny Georges, wychwalając i wynosząc ją pod same niebiosa!
— Jaka ona imponująco piękna! — przemówiła Nataszka do ojca, który próbował również docisnąć się do artystki.
— Nie mogę podzielać tego zdania, patrząc na panią... — szepnął Anatol do ucha Nataszcze, tak, żeby ona li to usłyszała. — Jesteś zachwycająca, i od chwili gdyś się przedemną zjawiła, nie mam...
— Idziesz Nataszko? — zawołał hrabia, zwracając się do córki.
Pospieszyła do ojca, z wzrokiem błędnym i przerażonym.
Artystka oddeklamowała jeszcze kilka innych ustę-