Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.
XXX.

Anatol wyszedł na chwilę, i wrócił ubrany w krótkie futerko, ściągnięte szerokim pasem skórzannym, z srebrną klamrą misternie wyrabianą, i nabitym srebrnemi ozdobami. Na głowę miał włożoną na bok z junacką fantazją wysoką czapkę sobolową, która dobrze odbijała od jego ciemnych włosów, i pięknego jasnego czoła. Przejrzał się w źwierciadle z najwyższem zadowoleniem i zwrócił się nazad twarzą do obecnych, ująwszy w dłoń pełną czarkę wina.
— A więc, kochany Fedorze, żegnaj mi i raz jeszcze dzięki stokrotne, za wszystko coś dla mnie uczynił! żegnajcie mi również moi mili, serdeczni druhowie! towarzysze nieodstępni lat swobody młodocianej.
Anatol wiedział doskonale, że wszyscy obecni mieli mu towarzyszyć aż do Kamionki, szło mu jednak o to, aby uczynić tę scenę ostatnią, o ile można uroczystą i rozrzewniającą. Mówił głośno, zwolna i dobitnie, z piersią na przód wysuniętą, przestępując z nogi na nogę. — W górę szklanki, kochani moi. Pij i ty za moje zdrowie poczciwy Balaga!... Tak towarzysze mojej młodości, żyliśmy w całem tego słowa znaczeniu, bawiliśmy się, popełniali nie jedno szaleństwo, a teraz... kiedyż znowu się zobaczymy? Wyjeżdżam za granicę. Żegnajcie mi dziatki kochane... Za wasze zdrowie, hurra! — Wypił duszkiem i grzmotnął tak silnie szklanką o posadzkę, że rozprysła się w drobne kawałki.
— Za zdrowie waszej Ekscellencyi — wypił i Balaga ucierając następnie usta fularem.