Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

środka, aby ptaszków nie wypuścić na ulicę. Zdołał go nakoniec powalić na ziemię, i porwawszy za ramię Anatola, który uciekał co tchu, wyskoczył za bramę, biegnąc galopem w stronę, gdzie stały ich sanie.





XXXI.

Marja Dmytrówna gdy robiła zwykłą nocną inspekcją po całym domu, natrafiła na Sonię tonącą we łzach, w ciemnym i wąskim korytarzu. Wpadła na nią gwałtownie, po swojemu, a wyspowiadawszy należycie, weszła natychmiast do pokoju Nataszki, niosąc w ręce corpus delicti, jej ostatnią odpowiedź na list Anatola, którą również udało się jej pochwycić:
— Niegodziwa!... bezwstydna dziewczyno!... ani słowa!... nie słucham niczego! — cisnęła jej w oczy zmiętą kartką. Nataszka blada trupio, z źrenicami suchemi, błędnemi i pałającemi ogniem gorączkowym, śledziła jej każdy ruch, w głębokiem milczeniu. Marja Dmytrówna zmierzywszy nieszczęśliwą raz jeszcze od głowy, aż do stóp z najwyższą pogardą, odwróciła się, drzwi za sobą na klucz zamykając. Następnie wydała służbie wiadome nam rozkazy, aby starali się ptaszków nocnych zatrzymać i do niej zaprowadzić.
Gdy jej najzaufańszy hajduk Gawryło, powrócił z oznajmieniem, że zatrzymać się nie dali i uciekli, zaczęła chodzić szybko po swoim pokoju, z rękami w tył zało-