Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

stronę. Obie struchlały, a Sonia nawet wydała krzyk na pół stłumiony spojrzawszy na Nataszkę. Była straszna: z wzrokiem obłąkanym, z ustami zaciśniętemi i spalonemi gorączką, z palcami kurczowo wplecionemi w włos rozburzony. Policzki zapadły się jej, niby po długiej chorobie, tylko dwie krwiste plamy, odbijały dziwnie, od twarzy trupio bladej.
— Zostawcie mnie! pozwólcie mi umrzeć spokojnie! umrę!... i cóż to kogo ma obchodzić?... — Wyrwała się z rąk Marji Dmytrówny, ruchem dzikim, lwicy rozjuszonej i odwróciła się nazad do ściany.
— Leż sobie w spokoju Nataljo, skoro ci się tak podoba, ja nie dotknę cię więcej... Tylkoż posłuchaj mnie... Nie będę powtarzała, do jakiego stopnia zawiniłaś względem siebie samej i nas wszystkich... Powie ci to lepiej odemnie własne sumienie... Cóż jednak mam powiedzieć ojcu, który jutro powraca?
Nataszka za całą odpowiedź głucho załkała.
— Dowie się o tem najniezawodniej, tak samo jak twój brat i twój narzeczony!
— Nie mam narzeczonego! Zerwałam z nim raz na zawsze! — wybuchnęła gwałtownie Nataszka.
— Mniejsza o to! bo i tak on po tej awanturze zerwałby z tobą... Ale twój ojciec nieszczęśliwy? Gotów tego łotra wyzwać na pojedynek! A wtedy co z tego wyniknie?
— Zostawcie mnie! zostawcie! Po co przeszkodziłyście wszystkiemu? Kto was o to prosił?! — Nataszka zerwała się nagle mierząc obie wzrokiem dzikim i roznamiętnionym.